blogpodróżniczy ewa
Komentarze: 0
Zaczęło się od tego gdy poszłam do lasu sadzić drzewa, i nazywać je. W puszczy białowieskiej zasadziłam drzewo, i nazwałam je bratek, Dalej nazywałam drzewa innymi imionami np Jacek jarek itp, zaczęło się ściemniać więc wróciłam. Nigdzie nie było Adama. W końcu zauważyłam go, on się znowu gdzieś się szlajał. Dziś mi nie ucieknie, zmusiłam go do tłumaczeń. Dzisiaj w nocy sąsiedzi byli wyjątkowo mili, księżyc był pomalowany na żółto. Postanowiłam iść i im podziękować. Wstałam rano przed Adamem i wyruszyłam w drogę. Z początku szłam na pieszo ale potem wsiadłam na chowanego w tajemnicy konia i jechałam. I tak do wieczora przywiązałam konia do drzewa i położyłam się spać. Spałam do rana koń wyjadł trawę z całej okolicy i wpił wiadro wody które mu zostawiłam. Wsiadłam i pojechałam, znowu. do czasy kiedy natrafiłam na wodę. zbudowałam tratwę i wyruszyłam z koniem na tratwie, Wypłynęłam. W znajomej okolicy szłam do wieczora, położyłam się i wstałam rano przed ... każdym. Wyruszyłam a, zapomniałam dodać że koń uciekł bo przegryzł linę. Więc wędrowałam, aż nagle zauważyłam dziwne zjawisko pędząca kłoda z Adamem na wierzchu. Zostałam potrącona i dalej nic nie pamiętam. Teraz jest mi lepiej.
Dodaj komentarz